Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i dziewcząt mieszczańskich, krzycząc, kułakując się, chwytając coś w pyle drożnym. Podróżni spojrzeli w górę i ujrzeli na szczycie muru siedzącą postać dziewczyny.
Bez kapelusza na rozwichrzonej głowie, opalona, w podartej odzieży, jedną ręką utrzymując się w niewygodnej pozycji, drugą czerpała z obok stojącego koszyka i rzucała na głowy urwiszów garście purpurowych wisien, starając się cisnąć jak najdalej i wciąż w innym kierunku. Bawiła się tem wyśmienicie, śmiejąc się z całego serca z przebiegu walki.
— To jest panna Jadwiga Holanicka! — oznajmił Pan Erazm.
— Ach, mój Boże, ona spadnie!
Ale właśnie w tej chwili dziewczyna ujrzała powóz i w okamgnieniu spadła do środka ogrodu, a tłum dzieci rozbiegł się jak stado wróbli po wystrzale, zostawiając na placu boju mnóstwo zdeptanych wisien i tuman kurzu.
Kostuś śmiał się jak szalony.
— I to ciocia nazywała pannę Klarę zbyt śmiałą! Podoba mi się ta kuzynka. Ten mur ze cztery metry wysokości. Skok nielada!
Rada będzie pani Zofja z użytku owoców. Muszę jej to opowiedzieć!
— Ależ, stryju, jak można! — zawołał Adaś.
Pan Erazm spojrzał nań z pod oka i począł wąs motać z dziwnym uśmieszkiem.
— Ho, ho! Artysta mój lubi amazonki — mruknął.
Adaś odwrócił głowę, rad, że wjeżdżali na most ostatni przed dziedzińcem i nikt nań nie uważał.
Most był murowany i miał z obu stron szczątki słupów od nieistniejącej wcale bramy. Dziedziniec bujnie porastały chwasty i zdziczałe krzewy, maskujące szczęśliwie dom długi, niski, murowany i brudny, że się odeń z przyjemnością odwracało oczy.
Z obu stron stały dwie równie brudne oficyny, a w kącie jakieś zabudowanie bez dachu, skąd zalatywała ostra woń nawozu końskiego.