Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ją prędko wpędzimy do grobu. Czy ja wiem, co jeszcze? Powiadam tedy, że ją poceruję...
— Kogo? Ciotkę? — wtrącił znowu Kostuś, zarażając śmiechem Szymona i Ritę.
— Nie, sieć przecie! Że pójdę na rybę i będę dalej służył, i mieszczan zduszę, i wszystko, ale żeby mi dała jaką pensję czy chociażby dziesięć rubli na buty! Myślałem, że mnie zrozumiała, bo się uspokoiła i poszła sobie. Poszedłem i ja, nawet rad, że będzie robota. No, i co myślisz pan? Oszukała mnie, nie dała nic. Wtedy ja poszedł do niej i powiadam: „Dziękuję mamie za chleb i sól i pójdę sobie w świat!“ I zakląłem się, że tak będzie.
— No, i uwolniła cię? — spytał pan Erazm.
— Czy ja wiem? Siadła i zaczęła płakać, psy zaczęły wyć, a ja poszedłem. Chodziłem po lesie, po polu, wstąpiłem do zboru, a w nocy jeszcze popilnowałem ogrodu, a skoro świt, wykradłem klacz i pojechałem tu, żeby panu to powiedzieć!
— Dobrze zrobiłeś. Pewnie jesteś głodny i senny? Zjedzże i prześpij się! Jutro rano odeślę klacz felczera i napiszę do twojej matki, a za parę dni pojedziemy razem do Pryskowa i załatwimy kwestję.
Stefan pocałował go w rękę, odetchnął głęboko i uspokoił się jak czarem.
— Zabiorę go z sobą! — rzekł Kostuś, mimowoli litością zdjęty dla tego draba pokrzywdzonego.
— Nie! — odparł pan Erazm. — Teraz, gdy się udał pod moją opiekę, zostanie pod moją opieką.
Na to słowo swojego opiekuna Różyccy spojrzeli na Stefana po bratersku, Rita zaraz wstała, aby go nakarmić, a Szymek począł rozmawiać i podał mu cygaro.
— Cóż słychać w miasteczku? — zagadnął pan Erazm Kostusia.
— Wiktor żeni się z Jawornicką!
— Winszuję obojgu: jemu pięknej żony, a jej męża nadzwyczaj miłego w domowem pożyciu.