Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To dobrze. Tej kobiety nie opuść. Śliczności!
Kostuś poczerwieniał.
— Żebym ją tylko dostał! — westchnął.
— Patrz, a chciałeś wszystkie brać! Teraz będziesz rad, gdy jedną dostaniesz. Bierz, bo taka jedna stracona właśnie łamie życie, gorzej niż tamte!
Ręką machnął.
— Pan niedomagasz? — troskliwie spytał Kostuś.
— Et, głupstwo! Żeby ich nie było, nie zważałbym nawet, ale że to troje skacze nade mną, więc się rozpieściłem. Kiedyż wyjeżdżacie?
— Bo ja wiem? Zależymy od łaski pani Wojakowskiej.
— A panna Felicja nie bardzo się spieszy?
— Ciotka, myślę, nie wróciłaby wcale, żeby nie ojciec. Ale ojciec coraz pilniej wzywa, trzeba się spieszyć..
— A wiesz, że może wyjedziemy razem, jeśli zabawisz miesiąc. Rita z Jadwisią zostaną w Dreźnie, a mnie starego wyganiają zagranicę. Może zimą odwiedzimy was w waszej fermie z Adasiem. Niech chłopca słońce afrykańskie rozgrzeje!
Ktoś ciężko westchnął. Obejrzeli się. Był to Stefan, siedzący w kącie.
— Czego ty stękasz? — zagadnął Różycki.
Klacz felczera go roztrzęsła! — zaśmiał się Kostuś...
— Et, nieprawda! Co mam stękać po głupiej szkapie! Stękam, bo mam kłopot w głowie.
— Przecież dowiedzieliśmy się, że w tej głowie coś bywa od wypadku! — szepnęła Rita do siebie.
— No, no, i cóż to za kłopot? — spytał Różycki.
— Ot, tak mi życie „ohydło“!
— Wdzięczny wyraz! — uśmiechnęła się Rita.
— Co? może i ty się zakochałeś?
— Jeszcze czego! Tfu! Ale ot tak: jak mamie w rachunku z ryby, ze zwierzyny i z wosku co ukręcić, to krzyczy; jak nie ukręcić, to niema grosza na buty! Zygmunt umie w karty grać i długi robić, a ja nie