Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tola! — krzyknął Kostuś, klękając nad dziurą i wyciągając do niej ręce.
— Jaka znów Tola! — rzekł spokojnie Stefan.
Ale już Kostuś wydobył na wierzch dziecko, brudne, rozczochrane, dygocące ze strachu i łkań.
— Co ty tu robisz, Tolo? — spytał, biorąc ją na ręce i zawracając zpowrotem.
— Tola boi się mamy! Mama wybije! — wyjąkała.
— Zaco?
— Bo Tola uciekła od Zośki i powalała sukienkę.
— A dlaczegóż uciekłaś?
— Bo my się pogniewały.
Tu zaczęła się obszerna, a mało zrozumiała opowieść owego zajścia, której obaj młodzi ludzie słuchali, pokładając się od śmiechu.
Tak doszli do furty panny Stefanji i Kostuś, ubawiony, doniósł dziecko do werandy.
— Panno Rito! oto, co znalazłem! — zawołał, podnosząc je wysoko w ramionach.
Ale zamiast Rity inny głos odpowiedział:
— O, Boże, Tola! Co się stało?
I przed zdumionym Kostusiem stanęła pani Wojakowska we własnej osobie, blada z przerażenia, a za nią powstali i skupili się wszyscy: pani Jamont, panna Stefanja, panna Felicja, Różycki i Rita.
Siedzieli sobie na ganku i gwarzyli spokojnie. Teraz obstąpili Kostusia, a on, wobec nagłego widoku swojej wdowy, zapomniał języka w gębie.
Tola, przerażona widokiem tylu obcych, w poczuciu winy i obawie kary, zamiast garnąć się do matki, kurczowo objęła go za szyję, kryjąc twarzyczkę.
— Gdzie ją pan znalazłeś? — zawołała matka.
— Siedziała pod chodnikiem! — odparł Stefan — a on, ciekawy, że coś piszczy, zajrzał i wyciągnął.
— Dajże mi ją pan!
— Niech tylko pani jej za to nie karze! Obiecałem jej swoją opiekę i protekcję. Maleństwo okropnie się zlękło, może przechorować!