Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stefan udawał głuchego, ale na dźwięk tego głosu Kostuś obejrzał się i żywo go trącił, sam usuwając się z drogi.
— Ustąp pani! — szepnął, pochylając zarazem głowę w ukłonie.
— Mam każdej ustępować widocznie! — zamruczał Stefan niechętnie, czyniąc jednak miejsce.
Kobieta spojrzała na Kostusia i podziękowała ruchem głowy i uśmiechem.
Ulokowała się tuż przed nimi i zaczęła się modlić. Kostuś nie zdejmował z niej oczu.
Teraz Stefan zauważył, że coś jest w kościele przyjemnego. Ogarniał go jakiś smutek i łagodność zarazem. Począł tedy znowu rozmyślać, co dzisiaj jest szczególnego w kościele, i wreszcie podniósł oczy do chóru.
— Aha, to organy tak pięknie grają!
Nie on sam to zauważył. Coraz ktoś w górę spoglądał i wielu myślało, dlaczego wczoraj Różycki zbierał składkę na organy, kiedy te stare umieją takie modlitwy i hymny aż do serca podawać?
Stefan był z natury wrażliwy na dźwięki. Gdy go matka posyłała ze święconem na rezurekcję, miał to sobie za wielką łaskę, gdy mógł z tłumem śpiewać przy wtórze organu, ale teraz, tutaj organista chyba nie ten, co dawniej.
Tak go to wreszcie przejęło i zaciekawiło, że się pochylił do siostry i rzekł:
— Słyszałaś ty kiedy takie granie? Aż człowiekowi głupio się robi.
Jadwisia podniosła głowę.
— To pan Adam gra! — szepnęła.
— Aaa! — zdziwił się Stefan i umilkł.
Po chwili ukląkł obok siostry i znowu się odezwał:
— Daj książkę, ja sobie litanję przeczytam!
W tej chwili ucichły organy, dzwonki się rozległy, głowy i karki ludzkie pokłoniły się ku ziemi. Nastała cisza uroczysta.
Stefan oddał książkę siostrze i szepnął, wstając: