Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ oni krzyczą, muszą być nietrzeźwi!
— Nie, oni odbywają kontrakty.
— Boże, jak to dobrze, że ja nie mam majątku, jeśli kontrakty są obywatelskim obowiązkiem!
Spojrzał przerażony po otoczeniu, jakby ogłuszony, potem opamiętawszy się, zwrócił się do Stefana.
— Mój drogi, siostra cię prosi do panny Stefanji.
— Siostra? Widzieliście tę błaźnicę! Będę może jej słuchał. Powiedz jej, że nie myślę iść!
— Ależ, Stefanie, popłyniemy łodzią! Chcemy, żebyś był z nami i pomógł wiosłować.
— A cóż to, Jaga raptem siły straciła, czy sukcesję wzięła, że nie raczy sama wiosłami machać? Tylko jej nie pomagaj, zobaczysz, jąka mocna! Patrzajcie, hrabiankę udaje!
— Głowa ją boli i prosi, żebyś wyręczył.
— Wierzysz łgarstwom; nigdy jej głowa nie boli. A moje więcierze zimą pokryjomu wytrząsać w nocy to umie! Zresztą głową wiosłować nie będzie. Kupiłbym tę harmonję. Ile chcesz za nią? — spytał żyda.
— Siedm rubli.
— Poszedł won! Dam cztery.
— Nu, u mnie za tę cenę niema! — rzekł żyd obrażony, zbierając instrumenty do chusty.
Pożądliwe oczy Stefana śledziły jego ruchy. Marzył o tej harmonji długo, ale zebrał na nią tylko pięć rubli. Ile na te pięć rubli nocy nie dospał, nóg schodził, prochu zmarnował i matki naoszukiwał, tegoby nie zliczyć. Teraz trzeba było rozstać się z tem marzeniem.
Gdy żyd instrumenty schował, chłopak westchnął nieznacznie, potem zaczął gwizdać przez zęby.
— Mądra Jaga! — mruknął po chwili. — Dobry Stefan do wioseł, a żeby mi dała pieniędzy, to nie. Prosiłem wczoraj o trzy ruble, a wiem, że ma, bo sprzedała przed wyjazdem jakiś medaljon, który miała od ciotki Matyldy. Powiada, że jej potrzebne.