Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odprowadził go na stronę.
— Mój drogi, pożycz mi sto rubli na minutę.
— Dobrze, ale rozpłacisz się i pójdziesz do mnie spać. Zamkną cię na klucz.
— Nie żartuj! Nie mam czasu, właśnie mi zaczęła karta iść.
— No, to nie dam!
Odwrócił się do niego i zbliżył do Stefana.
— Poszedłbyś, chłopcze, na rzekę i pomógł paniom wiosłować. Wybierają się na spacer.
— Co ja tam będę z babami robił! — mruknął Stefan, biorąc nową harmonję od żyda handlarza.
Po chwili jednak dodał:
— Jabym poszedł, ale boję się panny Rity; ona się ze mnie śmieje!
— Przywidziało ci się coś. Owszem, bardzo cię lubi.
— Albo to prawda? — mruknął nieufnie dziki chłopak.
W tej chwili drzwi się otwarły i ukazała się w szczelinie głowa Adasia.
Zajrzał dwa razy, zakrztusił się i cofnął; nareszcie przemógł się i wszedł.
Miał minę zakłopotaną, ale spostrzegł Konstantego, stryja i nabrał odwagi.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! I ty tu? — zawołał Różycki.
— Ach tak, stryju, panie mnie przysłały!
— Ślicznie, ślicznie, zaczynaj służbę, rekrucie! A czegóż panie chcą?
— To panna Jadwiga...
I chłopak oblał się szkarłatem na uśmiech stryja, zająknął się, ale już jego ucho muzykalne posłyszało fałsze harmonji i zbliżył się do Stefana.
Zatrzymał się jednak i wrócił do stryja.
— Ależ ja z pośpiechu nie przywitałem się z gospodarzem lokalu! Powiedziano mi, że Stefana tu znajdę, a nie spytałem, czyj to numer.
— I ja nie wiem, i nikt z gości zapewne. Nie staraj się i ty dowiadywać, bo nie dowiesz się do jutra.