Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto niema! Żeby ja tyle wnuków się doczekał, ile pan ma wagonów! Po dziesięć złotych dadzą za parę w Rogalach. Ja zaraz kupca sprowadzę.
— Kłaniaj mu się ode mnie i powiedz, że może przyjechać po Nowym Roku. Tymczasem wynoś się!
Żyd zniknął, ale za jego plecami stał trzeci i wtargnął do stancji.
— Jasny panie, ja już znalazł kupca na bułanka: to młody pan Zawirski czwórkę zbiera. Ja jemu kunia pokazał, un nic nie zna, un gotów dać dziesięć rubli odstępnego. Pytał, jaka cena?
— Niema ceny! Ja kalekie konie często dostaję, ale nigdy jeszcze ich nie sprzedałem. Marsz!
— Zamknę drzwi — rzekł Kostuś.
— Nic nie pomoże, wlezą oknem! — odparł Różycki, porządkując jakieś papiery i coś spiesznie notując.
— Naco oni służą, ci faktorzy, z czego żyją?
— Służą, aby nas doreszty demoralizować. Wytworzyło ich legjon nasze lenistwo, niezaradność i brak solidarności. Teraz pasiemy własną krwią tych pasożytów i znajdujemy, że to bardzo wygodne i użyteczne.
— Niech pan tego o sobie nie mówi!
— Tak, nie wiem, kto kogo bardziej nie cierpi: ja ich, czy oni mnie; ale cóż z tego za korzyść? Przez całe długie życie nie znalazłem czynnego naśladowcy, chyba puste łajanie.
Żydek-służący zajrzał przez drzwi.
— Pan Werbicz już trzy razy pytał się za pana.
— Idę właśnie do niego. Chodź, zaczyna się walka.
Werbicz mieszkał naprzeciw.
Gdy weszli do pokoju, znaleźli przy drzwiach pełny tuzin żydów, a za stołem, z nieodzownym samowarem gospodarza lokalu, słuchającego cierpliwie ich gawędy.
Mógł słuchać cierpliwie, bo głowę miał pełną fatalnych cyfr i zagadnień finansowych, nie dających się w żaden sposób pomyślnie rozwiązać. Nie zadawał