Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A brat jej, Szymon, nie zjedzie tego lata?
— Wątpię. Wybrał się z jakimiś Czechami na wycieczkę etnograficzną w Bałkany.
— Panna Rita nie wychodzi zamąż? — spytał Wiktor.
— Nie. Kto wie, może dlatego, że ciebie poznała zeszłego roku.
— Poznanie było zbyt chwilowe.
— To nic nie znaczy. Veni, vidi, vici.
Zwrócił się teraz do Tedwina i spytał go:
— Mam zamówić desek w tartaku. Czy dostanę?
— Już tartak zamknąłem. Ten sam motor będzie służył w krochmalni. Może chcesz do spółki przystąpić? Pokażę ci kosztorys i rachunki. Szalony interes!
— Coby to za ciekawe było, żeby ten twój motor napisał swoje pamiętniki! Do spółki trzeba kapitału, a ja nie lubię z tym przyjacielem się rozstawać, no i trzeba masy fantazji, a tego daru poskąpili mi rodzice.
— Pan zawsze szydzisz. To broń, z którą nigdy walczyć nie umiałem. Rezultaty za mnie świadczyć będą.
Różycki usiadł przy pannie Felicji.
— Czy odwiedziłaś już pani pannę Stefanję w miasteczku? — spytał.
— Nie, ale byłam w Sadybach, i wiesz pan? Nie chcę nikogo i nic widzieć! Pisałam do brata, że zapewne zostawię tu Kostusia, a sama odjadę z powrotem. Jasiowi nic nie powiem, nic! Niechaj on sobie śni dalej o tem, cośmy zostawili, odjeżdżając.
Różyckiego czoło nabiegło rumieńcem i oczy zabłysły mu gniewnie.
— Cha, cha! Jaka pani wygodna! A patrzeć na to lat dwadzieścia nie łaska! Miałem panią za głębszą i sprawiedliwszą.
— Ależ, panie Erazmie, pan to bierzesz za osobistą obrazę, a nie chcesz wejść w moje położenie. Przecież tu ludzie ani myślą, ani pracują, ani