Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nastraszył procesem, lecz na proces trzeba gotówki. Udawałem się o to do Stefki, lecz ona zaparła się dawno uczuć rodzinnych, odmówiła! A ja, pracujący krwawo na chleb, cóż mogę więcej uczynić? Staram się o tem nie myśleć! Jestem Janem bez ziemi, tak, Janem bez ziemi! — powtórzył, rad z ułożonego frazesu.
Panna Felicja popatrzyła na niego długą chwilę, nic nie rzekła i odeszła.
Ale odtąd nie przemówiła więcej do niego.
Kostuś tymczasem, do ostateczności znudzony, tylko wyglądał Różyckich.
Tydzień minął, a z Rogalów nikt się nie zjawiał.
Nareszcie pewnego wieczoru pan Erazm przyjechał, wnosząc z sobą jakby kłąb bujnego życia.
Jakże się tu odrazu wszystko zmieniło.
Tedwin przestał mówić o sobie, Józef zmalał i skurczył się, Wiktor umilkł, panny nie odzywały się po angielsku, a pani domu osobiście dysponowała kolację.
Bóg wie, ale Różycki musiał zrozumieć popłoch, który wzbudził; na ustach plątał mu się zwykły uśmiech szyderczy, a oczy żywe latały bacznie, obserwując wyrazy oblicza zebranych.
— Spóźniłem się, — rzekł do panny Felicji przy powitaniu — ale bo synowica mi przyjechała z Włoch. Musiałem się nią nacieszyć!
Dojrzał szczególne spojrzenie między Józefem i Wiktorem i zastanowił się, coby znaczyło.
Myśl ich jednak była mu tak obca, że na żaden domysł nie wpadłszy, zwrócił się do Kostusia.
— Teraz cię biorę w niewolę. Pojedziemy jutro!
— Ach, dobrze! — odparł chłopak z tak widoczną radością, że aż się stary roześmiał, mitygując go jednak spojrzeniem.
— Jakże zdrowie pańskiej synowicy? — zagadnął Wiktor.
— Nie znam jej chorej ani smutnej — odparł Różycki.