Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kończmy, Michaś, bo trzeba Idzie pomóc masło na pocztę przyszykować.
I Michaś zcicha dalej recytował geografję.
Znowu cichość rolnego trudu objęła dwór, aż ją zmącił i przerwał tupot wracającego na południe bydła.
Ida wpadła do izdebki z naręczem wyprasowanej bielizny, i już znowu szła do doju, do piwnicy, do wirówki.
Po godzinie znowu znaleźli się wszyscy przy posiłku.
— Przyjeżdżali po szofera? Zabrali? — spytał Białozor.
— Nie. Zostawili pod moją opieką.
Białozor spojrzał na brata.
— Łachman ludzki! Lepiej mu tu będzie.
— Wygląda, jak bandyta! Narobisz sobie biedy i kłopotu! — rzekł stary.
— Odpłaci się niewdzięcznością! — dodała ciotka.
— Człowiek nie pies, żeby był wdzięczny! — odparł pan Michał. — Stęskniłem się za bolszewikami, postudjuję okaz polski; pewnie ma właściwości rasowe — to interesujące.