Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mu u nas będzie dobrze! — zakończył sprawę Białozor, i zwrócił się do Idy: — Zabiorę ci Hannę od obiadu, bo w polu za mało robotnika, skończyć trzeba, bo na deszcz się zanosi.
Jak każdy gospodarz, Białozor nie miał dla gospodarstwa kobiecego żadnego względu. Dziewczyna się nie spierała. Robota Hanny spadała na nią, ale w maju taki długi dzień.
— Czy szoferowi nie trzeba posłać obiadu? — spytała stryja.
— Idźno, Terka, spytaj go, bo ze mną nie gada.
Poszła Terka i długo bawiła. Wróciła roześmiana.
— Prosi herbaty i książkę do czytania. Więc mu dałam mleka, bo niema herbaty — i „Krasnoludki“ Konopnickiej — takie ciekawe! Dał też dwa złote i prosił o papierosy z miasteczka.
— To niech mu Michaś przywiezie.
— Ho, ho! Wielki pan! ma na papierosy — mruknął stary.
— A o wódkę nie prosił?
— Ach, co też stryjek mówi! Przecie on nie chłop.