Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przysłałbym ci królewicza w konkury, żeby nie tyle republik na świecie.
Ruszyła ramionami i poszła. Godzinę obrabiała z Hanną zagony na ogórki, ale czekało na nią tyle innych robót, że, poleciwszy dziewczynie pospiech, wróciła do domu.
Narządziła żelazko, deskę — wzięła się do prasowania w kuchni. Dziad Kajetan rozłożył się tam także i nawlekał sztuczną woszczynę na pszczele ramki. Ze stancji stryja Michała, leżącej naprzeciw kuchni w korytarzu, rozległ się głos Michasia, recytującego geografję.
Nagle stary podniósł głowę.
— Boże miłosierny. Znowu samochód!
— Pewnie policja po szofera! — rzekła Ida.
Istotnie, auto zatrzymało się przed gankiem, wysiadło dwóch policjantów i cywilny.
— Ot, i przyjechali po mnie — rzekł szofer, wyzierając oknem. — Policja, kasa chorych, szpital.
Pan Michał wyszedł.
— Ze szpitala pan doktór i samochód na rozkaz starostwa. Mamy zabrać rannego! — meldował mu starszy policjant.
— Proszę.