Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opodatkują. Był przecież jeden rok podatek od bydła i skasowali.
— Może Bóg da, że o nas zapomną! — stękał stary.
— Ojciec mi da dziś Semka do miasteczka. Muszę wysłać masło! — rzekła Ida.
— Michaś po lekcjach odwiezie, bo Semko bronuje — odparł Białozor, wstając i sięgając po czapkę.
— Bielizna gotowa do prasowania! — wtrąciła ciotka.
— Pamiętam! — mruknęła Ida, sprzątając ze stołu.
— Ja odniosę do kuchni! — ofiarowała się Terka.
— Bierz się do nauki — już siódma.
Na stoliku pod oknem leżały książki i zeszyty. Bez zbytniego zapału Terka rozłożyła jakiś podręcznik i zatopiła się w kuciu. Ciotka zasiadła w fotelu, nałożyła okulary, i jęła przeglądać zeszyty.
Jadalnia do południa była szkołą.
Ida, idąc do ogrodu warzywnego, zatrzymała się przy stryju, który już sklecił coś w rodzaju łóżka i oszywał workami.
— Stryj mi przyśle Michasia po obiedzie.