Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

my — kiedyż nasi to samo potrafią! Zaraz mu napiszę, żeby swoją Łuczę podparł w potrzebie.
Ida chciała coś powiedzieć — ale tylko wstała i poprawiła ogień na kominie.
A pan Michał rozochocony roił:
— Żeby przysłał po cztery tysiące przez dwa jeszcze lata — toby stanął na nogi solidnie. Dźwignęłoby się folwark, dokompletowało inwentarze, wytrzebiłoby się łozy z najlepszych sianożęci, i wtedy sam czart by go nie wydarł z ziemi. Swoją drogą — zuch chłop — zdał egzamin z przysposobienia do pracy i życia... Ot i Antoni wraca! — dodał patrząc przez okno.
Białozor był równie zmoknięty, zdrożony i głodny.
— Oj dom, kochany dom z wami! — rzekł, zasiadając wśród nich i przesuwając rękę po głowie Idy. — Wracałem jak z piekła do raju.
— Uzyskałeś jaką ulgę?
— Trochę. W tych warunkach — byle jako tako trwać. Ale wroga sobie zrobiłem z Protasewicza i Nietykszy — z powodu, że Szyrmicz w dzierżawę wszedł, i już cała okolica przeciw mnie. Żebym dziewiątą