Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Jelec dowodzi, że Master musiał się grubo na nas zaangażować, bo nas obserwuje z widoczną ciekawością. Czasami udajemy zupełne wyczerpanie, żeby go wystraszyć. Wyschliśmy i zczernieli, jak przesuszone daktyle, ale nawet niewiele łykamy chininy. Zresztą niema tu gdzie i naco wydać pieniędzy, ani gdzie się zabawić. Droga to rzeka, po której rzadko kursują statki. Przywożą tandetę dla Negrów — a ładują skarby i każdy zadowolony. My też potrosze kupujemy różności i zarabiamy. Tak — że posyłam panu doktorowi sto funtów z prośbą, aby mi wypatrzył jaką chałupę w Zahościu i plac. Jak wrócimy, założę warsztat — i umrę burżujem. Angliki na wigilję jedzą indyka — a całe życie piją wódkę z sodową wodą — straszne paskudztwo. Ale zawsze, wolę ich od Francuzów. Piękne ukłony wszystkim. Seuiki.“
W święta poszedł do Jelca list od Idy.
„Drogi Antku. Rocznica waszego wyjazdu i patrjarchalne święta, z serdeczną o was myślą. Zeszczuplała nasza gromadka, bo dzieci w szkołach. Chciał je ojciec sprowadzić, ale oboje odmówili, ze względu na koszta. Stryj się do Lwowa wybiera po No-