Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niż dla tłuściocha patrona i jego sekutnicy żony. O Zefirynce niema co mówić, słucha Stefana na gwiźdnięcie!
„No i tak dotrzymaliśmy umowy i terminu. Raptem zjawia się nasz Anglik.
August! — powiada.
Have a drink! — produkuje swoje Stefan.
„Śmiejemy się wszyscy trzej i jedziemy do miasta. Tam na libację — wyciągam Osieckiego, który ma kantor przewozowy w porcie i po angielsku kuty na cztery nogi.
— Pomóż nam zrozumieć, czego ten Inglisz chce od nas?
„Okazuje się, że on nas umówił do swej fabryki mydła, Stefana do maszyn, mnie do magazynu arachidów, i żeśmy obiecali zająć posadę w sierpniu.
„Gadał, gadał, żeśmy go uratowali od śmierci, żeśmy go potem pijanego nie okradli, ale odwieźli na statek, że Denisy za nic nie chcieli nas zwolnić, choć dawał odstępne, żeśmy zostali do terminu, pomimo większej płacy — i że on nas ma za gentlemenów.
„Osiecki zasięgnął informacji — o tej firmie, o położeniu, o dojeździe, o warunkach