Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić, a przynajmniej dokuczyć. Wszyscy są rozdrażnieni, w ciągłej, bezustannej wojnie, i doprawdy nie wiem, która strona wstrętniejsza.
„Tutaj my dwaj stanowimy wyjątek, bronimy się od jednych i drugich, ale bez nienawiści, omal nie z humorem. Przechodzę szkołę pracy i wytrzymałości — ale mam ciebie, swoją ziemię, swój dom — i odbywam, jakby ciężką służbę, naukę mozolną, może karę za poprzednie życie bez celu. O, teraz cel mi jasny — i w najcięższej pracy — pewność, że się to skończy — że wrócę, że każdy dzień zbliża mnie do ciebie i do swoich. Ze Stefanem jestem jak z bratem, i on wie, że koleżeństwo zostanie przez życie. Ma fach w ręku — i wprost genjalne zdolności do mechaniki — i projektujemy, że za powrotem będzie miał warsztat w Zahościu — i nas — jakby rodzinę.
„I żyjemy tak — obok tamtych — nietroskliwi i niefrasobliwi. Co najdziwniejsze, żeśmy się stali oszczędni, skąpi — i zbieramy grosz do grosza! Czy uwierzysz temu.
„Otóż ujeździwszy Denisów, zaczęliśmy potrosze komenderować Negrami, którzy mają większy respekt dla naszych pięści,