Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Posłałem już cztery fornalskie konie po samochód — i oto chłopak — co z depeszą konno do Zahosta pojedzie. Proszę, niech się państwo tymczasem posilą. Ruszajmy, Michale, tam człowiek bardzo nas wygląda.
— Proszę na obiad! — rozległ się cienki głosik, i dziewczynka dziesięciolatka postawiła na stole półmisek kartofli i zaczęła rozlewać barszcz na talerze.
Zasiedli. Nakrycie było złożone z grubego fajansu i wytartego frażetu; czarny chleb, dzban mleka i bukiet bzu na stole.
Pauvres gueux! Comme c’est rustique! — rzekła dama. — La petite est gentille...
— Jak się nazywasz, kochanie?
— Terka. Ale ja umiem po francusku.
— Taak! A któż cię nauczył? — zaśmiał się hrabia.
— Ciocia.
— A ty tu dawno mieszkasz?
— My tu jesteśmy zawsze. A tylko stryj i ciocia przybyli do nas z Rosji. Mamusi nie pamiętam, bo umarła na tyfus, gdy miałam trzy lata, a Michaś pięć. Nas hodowała Ida.
— A któż jest Ida?