Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzydka, ale kiedy była, i czy wogóle była między ludźmi?...
Głowę oplatał warkocz, gruby i tęgo spleciony, barwy dojrzałej pszenicy. Miała na sobie ciemną bluzkę pod szyję i z długiemi rękawami, spódnicę tak długą, że ledwie widać było ciemne pończochy i skórzane sandały bez obcasów. Ręce i twarz były opalone jednolicie na bronz, a ręce miały zgrubiałe stawy.
— Dziewka od trzody! — zdecydowała dama.
Tymczasem gospodarz wyszedł i po chwili zajechał pod gmach wozem pojedyńczym, wysłanym słomą.
— Michale, jedźmy po szofera... Ido, podaj państwu obiad i przyrządź posłanie w stryja pokoju dla tego biedaka.
— A co zrobić z samochodem? — zakłopotał się wicewojewoda.
— Radzę odstawić go końmi do Zahosta. Jest tam poczta. Wyślę depeszę do Rydwian — do wieczora mój przyślą, i będziemy mogli dalej jechać. Pan będzie tak uprzejmy wynająć na wsi konie i posłańca na mój rachunek, — hrabia sięgnął do pugilaresu.
Ale Białozor odparł spokojnie: