Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nasza najstarsza, co tu wszystkiem rządzi.
Gwarząc, przysuwała półmiski, krajała chleb, zmieniała talerze, przejęta swą rolą gospodyni. Na zakończenie przyniosła foremkę czerwonego kisielu z żórawin, i rzekła:
— To już wszystko — i zniknęła.
Towarzystwo zapaliło papierosy, poczem wyszli na ganek, a potem ścieżką — w stronę sadu. Stał jeszcze w pełni kwiecia, rozgrodzony, zdziczały, ale pełen subtelnej woni i brzęku pszczół. Damę jednak rychło wypłoszyły komary i wróciła ku domowi.
— I trzeba tu tkwić do wieczora! A jeśli hrabiego samochód się spóźni, to może nawet przenocować! — pomyślała z rozpaczą.
Szofer, pozostawiony na drodze, cierpiał bez skrzywienia. W wojsku był kilka razy ranny — nauczył się cierpliwości. Ułożył się trochę wygodniej i trwał w swej bezradności.
I oto ujrzał jak z pomiędzy krzaków jałowcu, czając się i rozglądając, wyszło na drogę czterech chłopców i dziewczyna, wiejskie obdarte, dzikie pastuszki.
Zawahali się na jego widok, ale gdy pozostał nieruchomy i oczy przymknął — obstą-