Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził i sterował zarazem stary chłop, a Ohryzko ruszył za nimi, wioząc młodych.
Wpadli odrazu w sieć „prości“, „rowców“ i tem podobnych szlaków wodnego labiryntu i poniknęli w szuwarach.
Chłop był skarbnicą wiadomości granicznych i zawiłą tę kwestję wykładał na wyścigi z Kuleszą — pan Michał notował i szacował mijane uroczyska.
Wreszcie stanęli przy jakimś ostrowiu i Kulesza rzekł:
— A teraz rozpowiedz, didu, tę starą gramotę! Bo oto, panie, na lewo nasze Łuczańskie wypasy, a tu się zaczyna granica Moroczańska od błot wsiowych Łuczy.
I chłop z rozkoszą pieniacką jął prawić:
— To za nieboszczyka pana. Moroczańcy zaczęli się sądzić o te wypasy. To o mały włos pan nie stracił tej ziemi — a my zostaliby bez paszy dworskiej.
To wtedy pan znalazł starą gramotę; starynną z przed carskich czasów, kiedy komorniki królewskie to państwo obchodzili i granice stanowili.
A stało tam tak napisane: — „od duba hde dwi nasiczki — do sosny hde try nasiczki — a potem riczkoj Wesołuchoj do wołykoho