Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, pewnie. Podobno sprzedał znowu lasu za 20.000 dolarów. Ale, wie pan, podobno panna sama się oświadczyła Jelcowi.
— Będzie weselisko! I będą używali rajdów samochodowych. Oboje to lubią.
— Ale go dziś tam nie było. Wszyscy byli bardzo zdziwieni. Ktoś mówił, że został wezwany przez wojewodę — w jakiejś bardzo ważnej sprawie. Nie słyszał pan?
— Oddawna u nas nie był.
— Dziwne o nim chodzą wieści. Podobno wybiera się z Wiesztorpem do Afryki — polować na lwy.
— Tyle lat strzelał bąki, więc się wprawił w strzelaniu — odparł pan Michał spokojnie.
— Widzę, że jest w niełasce u was — zaśmiała się Protasewiczowa wychodząc.
Po chwili zajechał przed dom powóz, z którego wysiadł gospodarz domu i gdy wezwano na kolację zebrało się w jadalni całe towarzystwo. Panu Michałowi wyznaczono miejsce przy kuzynce, która była ostatniem słowem mody, urody i sztuki, i która patrzała na niego jak na jakiś okaz prymitywu Polesia.
Zaczęła się ożywiona rozmowa.