Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozkosz ich spłoszył sygnał samochodu i rejwach w domu. Dwie maszyny wyrzuciły ze siebie rozbawione, śmiejące, rozgadane towarzystwo.
I po chwili weszła Protasewiczowa.
— Ach, witam miłego, a rzadkiego gościa — wołała bardzo serdecznie. — Ręczę, że Alojzy ani pomyślał, że pan pewnie bez obiadu.
— A nie! — przyznał najspokojniej profesor. — Ale przecie mógł powiedzieć, że jest głodny. Głodnyś, Michale?
— Coprawda i ja o tem nie pomyślałem. Niech się pani Iza nie martwi.
— Każę przyspieszyć kolację. Cóż u was słychać? Jak zdrowie? Jak interesy? Może Ida zamąż idzie?
— Coprawda, u nas najbardziej słychać gawrony, a Ida wśród swych rozlicznych zajęć dotąd nie znalazła czasu na zamążpójście. Interesy zaś pewnie jak u wszystkich. Oziminy zwiezione, — owies moknie.
— U nas jeszcze i żyto moknie, a u Horniczów owsa żąć nie zaczęli, a stogi siana stoją do pół w wodzie. Tak Stubło wylało.
— Co to znaczy dla Hornicza.