Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda. Zmokłeś. Chodź do mnie. Każę zapalić na kominie. Jeszcze zawsze wędrujesz piechotą?
— Mam nadzieję, że na rok przyszły — już postąpię do kawalerji.
— Dźwigacie się na przykład wszystkim.
— No, chyba nie twoim. U tych biedy nie czuć.
— No, pewnie, pewnie! Ale zawiele i tu tych weksli, terminów i jazd za interesami. Ja ich mało co widuję — a chłopcy zupełnie sfiksowani na samochodowych wyścigach. Dziś nikogo niema — wszyscy u Horniczów na jakichś sportach.
Rozsiedli się w pokoju profesora, i pan Michał u ognia na kominie suszył swą odzież, patrząc z uśmiechem na uczonego, który wnurzył się w odczytywanie kirylicy starego dokumentu.
— To akt erekcji cerkwi w Łuczy — fundacji Symeona Jelca — oznajmił — roku pańskiego 1473. Ciekawe, ciekawe. Warte wagi złota.
Pan Michał począł szperać na stole, znalazł dla siebie jakieś ornitologiczne dzieło i przez parę godzin nie zamienili ze sobą ani słowa.