Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z tem między ludźmi się nie przepchasz. Teraz nie pańskie a chamskie panowanie.
— A pan się za chama uznaje?
— Rozumie się.
— To dlaczego pan tu wrócił i za półdarmo pracuje nad temi gratami?
Sawicki chwilę się zawahał, namyślał:
— Pan myśli, że przez honorność chcę się przysłużyć za dogląd i gościnę. Bzdury. Ja, panie, patrzeć nie mogę na popsutą maszynę, żeby jej do ładu nie doprowadzić. Takie mam amatorstwo do majsterki — i tyle.
Zaśmiał się pan Michał, wyjrzał na deszcz i rzekł przerywając temat.
— Michaś nie śmie prosić, ale radby przy panu też skorzystać! Póki słota, niechby się przyglądał i choć narzędzie podawał. Ja pójdę do Konotopu Protasewiczów.
— Kawał drogi. Ja już i tam byłem z maszyną.
— Co? kupili od Jelca?
— Tatrę. Chcieli mnie zgodzić, ale mi się tam nie spodobało. A chłopaka swego niech pan przyśle. To dobre dziecko!
— A cóż się panu nie podobało u Protasewiczów? Bogaty dwór i wesoły!