Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A żywo, bo my już czekamy! — krzyczały za nim „dwa Michały“, stojąc w otwartych wrotach stodoły i prezentując bardzo foremnie błyszczące stalowe widły.
I porwał go szał letniego znoju, pośpiechu, zdrowej gimnastyki — chęci przodowania, zabezpieczenia tego chleba, pochwalenia się swą siłą i zręcznością. Odsunął Semka, zajeżdżał zgrabnie od mendla do mendla, napędzał podające snopy dziewczyny, ładował kopiaste wozy — zajeżdżał kłusem do stodoły — ciskał ciężkie więzie w zapola — na nastawione sprawnie widły „Michałów“ i parobków.
Na pusty jego furgon przysiadła Ida z koszykiem śniadania dla ojca i Gabryka, którzy narówni z czeladzią ładowali snopy w polu, i pił z rozkoszą chłodne mleko z kubka przez nią nalanego, i jadł ze smakiem świeży razowiec przez nią krajany, i śmiał się do niej oczami, sercem, całą duszą.
— Thais — będziemy tak robili w naszej Łuczy.
— Będziemy! — odpowiedziała z uśmiechem.
Nakarmiła ich wszystkich na polu, a wracając już pieszo, miedzami, zabrała jego