Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ukraińcy! Jakżeście tak daleko zawędrowali i kiedy — chochły? Toście nie tutejsi?
— Tutejsi od wieków, Ukraińcy!
— Patrzcie no. To może wy Bułgary czy Serby? Zastanówcie się i zdecydujcie. Można wybierać, jak kto nie wie, kim jest.
— My Ukraińcy! — uparcie powtórzył chłopiec.
— No, wynosić się — i przynieść moją wódkę.
Ociągając się odeszli. Zatrzymali się przy oborze, ale ich odpędził Bućko.
— Czego wy tu? Łańcuchy znowu chcecie ukraść! — Tedy już wycofali się za bramę.
Ale dopiero nazajutrz ukazał się sam Woszczenko, z jakąś butelką w ręku i zbiedzoną miną.
— Bieda mi się zdarzyła, panie. Niosłem wódkę, potknąłem się na nakocie — i ot flaszka się potłukła. — Sawicki wyszedł przed garaż — wziął do rąk butelkę, obejrzał, powąchał.
— Aha! — zaśmiał się. — Słuchajno, Faraonie Woszczenko, synu Klima Zajca i Ukraińcu. Żeś mi ukradł trzy złote, to