Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pilnujcie narzędzi bo ukradną, — ostrzegał go kowal. Zaśmiał się. Poznał jednego.
— A witam. Faraon Woszczenko, syn Klima Zajca. A gdzież moja wódka?
— Jaka wódka?
— Com ci na nią dał trzy złote.
— Kiedy?
— Zeszłego piątku.
— A gdzie?
— Na grobli.
— To pan był?
— A ja! I zameldowałem już policji.
Wtedy chłopiec przypomniał sobie.
— Powiedzieli, że pana niema, więc ja wódki nie przyniosłem — ale jest w domu. A jakże. Tylko, że ojciec komorę zamknął. To chyba wieczorem. My chcieli na maszyny popatrzeć.
— Popatrzysz — jak przyniesiesz.
Ale chłopcy nie odchodzili. Ich łapczywe, świdrujące oczy utkwione były w warsztat.
— No, światła mi nie zasłaniajcie, Poleszuki.
— My nie Poleszuki — my Ukraińcy.