Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opowiadanie o tym wypadku, a pan Michał rannego opatrzył, w nadziei, że się wyliże i da się oswoić.
Tak zbiegł jak chwila tydzień „hulanki.“
— Ojciec pojutrze zaczyna żniwo! — rzekł Michaś przy wieczerzy. — Mam w polu pomagać.
— Mieliście przecie jutro po raki się wybrać. Ojciec wybaczy parę dni zwłoki.
— Ojciec wybaczy i słowa nie powie, ale ja się zwolniłem na tydzień — i miałbym wstyd, żem nie dotrzymał.
— Racja. Ruszymy po południu. Naładujcie, Józefie, do czółna tej żywicy, ryby suszonej i jagód dla panienki. My z Michasiem rano pójdziemy nad Hałocz.
— Tylko, panoczku, nie podchodźcie blisko. Nie dalej jak olchy rosną. Ja myślę, że jutro rój będzie dla starego pana. Ale to czarne, kąśliwe pszczoły. Tylko zimy się nie boją — i robotne!
Wczesnym rankiem ruszyły „dwa Michały“, kroczyli po różnych prostkach i wertepach.
— Michaś, czy ty wiesz, co znaczy „raróg“.
— Wiem, od „rara avis“, rzadki ptak.