Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc się nie obrazisz, jak cię będą nazywać rarogiem? Bo się to może trafić.
— Niechta! I owszem. To się domyślam, że stryj mi takiego raroga pokaże.
— Tak jest i bardzo osobliwego. Orła bielika.
— A, a, a. To on tu bywa? Przelotny?
— Gniazdowy. Aquila albicilla.
Michaś podniósł głowę i spotkali się oczami. Krew zabarwiła twarz chłopca i jakimś głębokim głosem rzekł:
— To on się też nazywa białozor — jak i my.
— Jak i my! — powtórzył pan Michał. — Przedni, górny, samotny, łowny ptak. W największych lasach i najszerszych przestrzeniach bywa jedno gniazdo — latami na jednem miejscu, a niedostępnem. Nie mnożny — najwyżej parę młodych wychowa — często tylko jedno. Tu, na cały ten szmat ziemi, niema drugiego... Może za nami ze Żmujdzi przybył. Familjant. Znałem go za mej młodości, odnalazłem za powrotem. Nie zginął od chłopów, od Niemców, od bolszewików.
— Jak i my, stryju!