Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozległo się kwakanie ciągnących kaczek, przemknęła para, padł strzał, pluśnięcie w wodę.
I tak co chwila: czerniał ptak, błysk strzału, słowo półszeptem, plusk w wodzie; trwała rzeź, aż ściemniało niebo, aż zapadł zupełny zmierzch. Wtedy chłopi przy pomocy Fity zaczęli zbierać zabite sztuki, myśliwi rozmawiać i palić.
— Żeby tak drugie czółno, tobyśmy odprawili zwierzynę i chłopów do dworu, a sami popłynęli trochę na rzekę posłuchać wieczornego koncertu. Pani Zubowiczowa wybaczy nam spóźnienie na kolację wobec tylu potrawek i pieczystego — zaproponował Hryncewicz.
— Czemu nie? Czółen Mikity znajdziem przy chacie to i popłyniem. Noc to czysto majowa. Kaczek znaleźli trzydzieści, jutro resztę poznachodzą dzieci.
Upłynęli kęs i znaleźli łódkę rybaka. Tedy wzięli się sami do wioseł i wypłynęli na bezmierny obszar jeziora. Wody brzmiały ptasią i żabią kapelą, z dalekich gąszczów słychać było słowiki. Po chwili słuchania i skupienia Hryncewicz począł zcicha gwizdać: «Leci liście z drzewa», a Grzegorzewski zaraz to samo nucić. Milczał tylko Hrehorowicz, a wreszcie rzekł:
— Żeby my przestali wiosłami robić, toby nas prąd zaniósł do Kijowa. Odpoczęliby, a prądby zaniósł.
— No, nie — zaprzeczył Hryncewicz. — Tu się tak te rzeki plączą, że prędzejby nas zaniosło do Buga.
— Trza wiosłować i nigdzie prądu nie słuchać. Nam niema dokąd płynąć.
Tu się roześmiał i rzekł:
— Pamiętasz, Hrehorowicz, w początkach rewolucji po manifeście, jakeś ty do mnie przyjechał?
— At, co tam i spominać! — burknął zagadnięty.
— Komedja była, panie! Przylatuje Hrehorowicz, jakby pijany. Śmieje się, gotów śpiewać, tańczyć! Teraz, powiada, staniem do roboty z ludem, z cerkwią,