Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nie myślę mu odbierać skarbu. To cała jego własność na świecie. Niech trzyma.
— Decidement, nie chcesz mi zrobić przysługi! — burknął generał.
— A to ojciec chciwy.
— Mogę sobie dogodzić.
— I owszem. Ale ja pośredniczyć nie mogę.
— Nie możesz? — zaburczał Glebow.
Nie znosił oporu, ani przeszkody w swej chęci. Sapał i umilkł, coś złego obmyślając w swej tygrysiej głowie.
Już Sewer dawno o tym epizodzie zapomniał, gdy pewnego dnia generał wezwał do siebie służbowego adjutanta.
— Wziąć pod nadzór Platona Donatowa! — rozkazał.
— Pod nadzór tajny?
— Tak. Rzucić tylko prywatne o tem ostrzeżenie na Fontankę do jego siostry, hrabiny Zity.
Oficer się skłonił i wyszedł.
Glebow, jak pająk, sieć rozpiął i w środku niej zaczajony czekał. Trafny miał węch stary szpieg i intrygant.
Już nazajutrz Sewer się doń zjawił, niespokojny, rozdrażniony, ale widocznie pokorny.
— Czy to prawda, że Platon pod nadzorem? — spytał, nie umiejąc dyplomatyzować.
— Co za Platon?
— Donatow.
— A tak. I to dopiero początek. Będzie z nim ile.
— Dlaczego?