Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To socjalista.
— Brednie!
— Może być. Ale takie brednie prowadzą do petropawłowskiej fortecy, albo i dalej.
— Ojciec tego nie uczyni. Platon zabawia się dzikiemi mrzonkami, bez żadnej szkody dla istniejącego porządku rzeczy.
— Niech się nie zabawia — zimno rzekł generał, bębniąc palcami o stół. — To będzie go drogo kosztowało.
— Ojciec niech dla mnie to uczyni i da mu pokój. Wyjedzie zagranicę.
Glebow przez nawisie brwi śledził obłoczki dymu z cygara.
— Nie wyjedzie już — wycedził z satysfakcją kata.
— Co ojciec chce za wypuszczenie Platona? — drżąc cały, spytał Sewer.
Glebow począł pogwizdywać przez zęby i uśmiechać się złośliwie.
— Mógłbym zażądać hrabiny Zity — wycedził — ale będę wspaniałomyślnym. Przyjmę „Kwiatek lnu“ z twych rąk.
Sewer otarł pot ze skroni, wzdrygała się w nim reszta szlachetności.
— To gorsze niż tamto! — zamruczał.
— Jak sobie chcesz — odparł stary i przechodząc do innego tematu, spytał:
— Czy będziesz dzisiaj na służbie w Gatczynie?
— Daj mi ojciec rozkaz uwolnienia do policji — zawołał głucho Sewer.