Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Generał wyszedł wściekły i zaraz napadł na syna:
— Słyszałeś, ona mi stawia swe ultimatum! Cóż to, myślisz, że ja jej słuchać będę?
Sewer się rozśmiał.
— Ano, ojciec myśli może, że wasi żandarmi wszędzie dadzą radę! Iluzje! Trzeba się skurczyć, prosić klechów katolickich o ślub, bo mi się widzi, że niebardzo mile mnie przyjmą.
— Doprawdy? Źle ci się widzi. Im się każe i basta!
— Niech więc to ojciec załatwi, bo ja nie ciekawym posłyszeć od nich tego, co powiedzą!
— Nie ośmielą się! Bądź spokojny!
— Zresztą, to się załatwi! — rzekł obojętnie Sewer, podczas gdy chmura obejmowała jego twarz. — Ale czy ojciec jest zupełnie pewnym, że wykona się równie gładko dalszy ciąg programu?
— Cóż to znowu? Pozwoliłeś sobie może zakochać się w niej?
— To nie, ale ona mnie kocha i bardzo wątpię, czy będzie komu innemu łaskawą. To ojcu wcześnie powiadam, abyśmy nie wpadli w pułapkę, którą sami stawiamy. Popsujemy żywot jej, mój, a nie spełnimy zadania.
— Brednie! Niema kobiety, coby to odrzuciła. Zbyt piękne masz o sobie wyobrażenie!
Sewer zaśmiał się szyderczo.
— Niech mnie ojciec w tym razie nie wyzywa. Może pójdziemy o zakład!
Generał się przeraził.