Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dajże pokój głupstwom. Dosyć masz rozsądku, aby nie ściągać gromów na moją i twoją głowę. Teraz idźże do tej głupiej i staraj się ją namówić do naszego ślubu.
Sewer, ociągając się, poszedł.
Długi czas o zmroku rozmawiali z hrabianką. Z czułego i wesołego, ton rozmowy zszedł na poważny. Gwardzista coraz się stawał bardziej milczący i zadumany, Gizella coraz wymowniejszą. Sewer poczuł, że nie lalka to jest i nie dziecko, ale istota zasad pewnych, pojęć jasnych, stała a łagodna, kochająca, ale z całem poczuciem obopólnych obowiązków. Chwilami czerwieniał ze wstydu, to bladł ze strachu, to się wzdrygał buntem i tak pochylony, rękę jej machinalnie trzymając, milczał, myśląc, że się srodze zawiedli.
Gdy przyszedł nazajutrz do generała z relacją swej misji, ponury był i rozdrażniony.
— Ładnegośmy się kłopotu napytali! — burknął. — Ślub odbędzie się w Wiedniu. Niech się ojciec nie stara opierać. Inaczej być nie może.
— A po ślubie wracacie natychmiast tutaj?
— Naturalnie. Byle prędzej to pozbyć. Bylebym jej nie potrzebował w oczy patrzeć. Popełniamy ohydę.
Widząc jego niechęć, generał starał się wszystko gładko załatwić.
W każdym razie był to dlań piękny dzień, gdy ujrzał Sewera i Gizellę wychodzących pod rękę z wiedeńskiego Votiw-Kirche, połączonych już na życie przysięgą i obrączką ślubną. Glebow głębo-