Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wej szkółki, pod władzę świeżo z Rosji sprowadzonego nauczyciela, proletarjusza i socjalisty. Cztery lata spędził pod jego ręką i wpływem. Głupowatość znikła, rozbudziła się wcześnie bezczelność, krańcowość i cynizm. Przyswajał sobie prędko teorje „nastawnika“. Chaos miał w głowie, ale nie ten chaos, po którym zdrowe światło wejdzie. Jak w słońce patrzał w mistrza, pożerał jego słowa, wierzył, jak w Boga. Więc naprzód stracił uszanowanie dla starszych, zuchwale nawet o karze się odzywał, gotów ojcowskiej władzy siłą się oprzeć — wiary nie miał żadnej, a wreszcie pogardził swym stanem, marząc o świecie dalekim i użyciu. Takim już był, gdy po tych czterech latach, pewnego wiosennego wieczora, przestąpił, z patentem w ręku, próg ojcowskiej chaty. Elegant był, a minę miał hardą i cyniczną. Wszedł i zakrztusił się dymem i oparem, napełniającym izbę, gdzie mieściła się, wraz z rodzicami, rodzina ożenionego już od dwóch lat brata Jarmocha.
— Zdrastwujtie! — przemówił po rosyjsku, podając ojcu chlubne świadectwo skończenia nauk.
Ale stary czytać nie umiał. Wetknął świadectwo za święty obrazek na ścianie i pokazał misę synowi.
— Perechrestyś, taj jesz! — rzekł.
Nikita skosztował, skrzywił się i łyżkę położył.
— Cóż dalej będzie, bat‘ku? — spytał.
Powstała ożywiona dysputa. Ojciec chciał go oddać do powiatowego gimnazjum, brat się opierał, matka płakała, a dzieci Jarmocha wrzeszcza-