Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ły w niebogłosy. Nikita słuchał i czerwieniał, wreszcie wstał i zaklął straszliwie.
— Cholera na was! To wy myślicie, że ja tu wam pastuchem będę i ratajem? że ja w tej smrodliwej norze usiedzę i w tem błocie żywot zbędę? Niedoczekanie wasze! Ty, bat‘ku, pieniądze mi dawaj, a ty, durny Jarmochu, milcz, bo ja ci pokażę! Mnie co innego sądzono, niż chłopem być! Jak po woli nie puścicie mnie w świat, to i sam trafię!
W ojcu miał poparcie, więc postawił na swojem. Stary Semen grosze dał, a mentor „nastawnik“ odwiózł chłopca do miasta — i wrócił z wieścią, że go do trzeciej klasy przyjęto.
Minęło lat pięć i słuch o nim zaginął. Nawet o pieniądze się nie upominał, nie przysyłał wieści, nie przyjeżdżał na wakacje. Zapomniano o nim, jak o umarłym. I znowu pewnego wiosennego wieczora drzwi chaty Semena rozwarły się przed gościem obcym zupełnie i rozległo się pozdrowienie:
— Zdrastwujtie!
— Mykita! — krzyknęła matka jedna.
Tylko przeczucie matczyne odnalazło dawnego pastuszka w tym mężczyźnie, ubranym w czarny surdut, w czerwonej koszuli. Ospa zeszpeciła do reszty ostre, brzydkie rysy. Tylko mu oczy płonęły dziko, spodełba patrzące. Wnet też zrozumiała rodzina, że wszelkie węzły życie zerwało na wieki, nie mieli o czem mówić nawet. Nikita nie słuchał prawie wioskowych i gospodarskich kro-