Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hę, wolałbyś orać?
— Wolałbym nie widzieć tylu ludzi, — szepnął chłopak; — jestem dziki i nieśmiały.
— Wszakże teraz możesz zmienić życie. Gdzieżeś podział pieniądze Heni? Miała 30.000 rubli.
— Nie widziałem ich, — wyjąkał niezrozumiale, czerwieniąc się jak rak.
— Co? Zostawiłeś je u niej, warjacie? Dałeś szalonemu miecz w rękę? Pozwoliłeś jej rozporządzać się niemi? jej, co nie zna wartości grosza? Aleś chyba oszalał?
— To są pieniądze pańskiej synowicy, nie mam do nich najmniejszego prawa.
— To mi racja dopiero! Wziąłeś sobie błaźnicę ze wszystkiem, co jej jest i będzie! Śliczne wygłaszasz zasady, pfuj! A jak się potem bęben urodzi! — to ty może także powiesz staremu stryjowi „to jest dziecko pańskiej synowicy, nie mam do niego najmniejszego prawa!“ — A pfe, aż źle słuchać!
Chojecki mimowolnie uśmiechnął się na ten wynik.
— No, to już bezwątpienia będzie pańskiej synowicy.
— Aha, i może mnie je oddasz na hodowlę, ze swej łaskawości, co? Wygodny jesteś. I pocóżeś się żenił, pytam, jeśliś pieniędzy nie wziął? Dobrze ci tak za głupotę! Pfe! Rzucić na poniewierkę taki kapitał, a samemu zostać w tej waszej smrodliwej redakcji! Żebyś ty wreszcie był jaki