Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po lasach, a i drzewa pod młynem idą płyty setne. Ja sam panience budynek postawię, jaki lubo! To już z panienki ręki będą trawy rozdawać. — Nie żyd? A on gadał, że z góry już za ten rok paniczowi Karolowi zapłacił.
— Tak mówił? — zastanowiła się i zmarszczyła brwi, przeczuwając nową sprawę z rodziną.
Potem ruszyła ramionami i dodała:
— Zobaczymy.
— Poczujem! — mruknął Kasjan. — Panience trzeba zaraz Czaharów — to żyd ustąpi. Pamięta panienka starą lodownię w chmielach — za gorzelnią w Woronnem?
Uśmiechnęła się, a on się też zaśmiał cicho, chytrze, drapieżnie, pokazując z za warg dwa rzędy drobnych, ostrych zębów w grymasie tygrysa.
— Udało się — zuchwale podniósł głowę i oparł się potężniej na wiośle, aż łódź skoczyła, jak żywa.
I zaczął gwizdać, patrząc po czarnej, zburzonej toni.
Spojrzała po nim, myśląc, że słusznie chłopi dali mu przydomek »Wilkodawa«. Miał w sobie bezczelność, zuchwalstwo, chytrość i siłę zwierza młodego, silnego, pewnego zdobyczy. Głowa mała na potężnych barkach, oczy wsunięte pod czoło, małe, połyskliwe, zielonawe, szczęki potężne, nos cienki o ruchliwych, jakby węszących nozdrzach, usta wąskie, rudawy za-