Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nic nie wskórawszy, poszedł do furtki w ogrodzeniu posesji i pięściami w nią walił. Wreszcie zmęczony, coraz mniej przytomny, ruszył ku domowi. Tam go przyjęła macocha wymysłami.
— Rakarskie plemię, hycle, pijanice. Jednego ledwie z wozu zdjęli, a drugi, jak świnia, wraca. A pobrałby was czort obydwóch!
— Małczat’, ty mużycka ścierka.
— Ty sam milcz, bo, jak ja się odezwę jaki twój tatko, to gorzej muzyka się pokaże i skończy się wasze panowanie.
Pasierb zamierzył się na nią pięścią, ale stracił równowagę i upadł na ławkę. Zaraz też zachrapał, a kobieta, plunąwszy nań z dziką nienawiścią, zamknęła dom i poszła do kuchni. Siedziała tam stara mieszczanka znachorka, z którą oddawna Bohuszewiczowa miała konszachty.
Nazajutrz Iwana zbudziło szarpnięcie za ramię, stał nad nim ojciec. Stary roztył się, ociężał, twarz miał apoplektycznie czerwoną i wiecznie ponurą.
— Co ty! Pijany wrócił, na rynku się rozbijał, macochę wyłajał! Jak śmiesz! Uradnik do mnie z uwagą przychodził. Aż u prystawa słychać było. Z poczty cię wyrzucą, gałganie!
Iwan siadł i chwilę zbierał zmysły.
— Kto to moją matkę zakatował? — spytał nagle.
Stary aż o krok się cofnął.
— Kto tobie to gadał? — krzyknął.
— A macocha — odparł przekonany, bo mu się wszystko w głowie pomieszało.
Stary zawrócił i wpadł do kuchni.
— Ty co Iwanowi nagadała o matce, o katowaniu! — wrzasnął, pięścią w stół bijąc.
— Ja jeszcze więcej jemu powiem, jak się ośmieli na mnie szczekać! — odparła zuchwale kobieta. — Wy sobie zbytnio nie pozwalajcie. Ja wszystko wiem!
— Milcz, suko!