Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prędzej, tem lepiej! Zaśpiewaj mi co Jadwisiu na pożegnanie.
— A to ci pilno! — mruknął stary.
— A tak, pilno! — powtórzył.
— Zostań! — rzekła Jadwisia.
— Nie mogę!
Ton był tak stanowczy, że Filip ramionami ruszył i kazał zaprzęgać.
Jadwisia wzięła parę akordów i zaśpiewała:

Za Niemen tam precz,
Już gotów koń, zbroja
Dziewczyno ty moja
Uściśnij, daj miecz!

Wacław usiadł obok niej, wszyscy słuchali uważnie, nawet chłopcy weszli cichutko i zachowywali się przyzwoicie. Wesoło strzelał ogień na kominie.
Kończyła pieśń, gdy lokaj na progu się ukazał i oznajmił:
— Konie gotowe.
Wtedy Wacław, jakby sekundę się zawahał, ale wnet wstał, pocałował siostrę:
— Żegnam cię i dziękuję. Pomódl się kiedy za mnie! — dodał ciszej.
— Zobaczymy się przecie! Gdy będziesz sam, przyjedź do nas.
— Czekamy serdecznie! — dodała Muszka.
— Dziękuję. Wspomnijcie mnie, jak brata.
— Żona cię znowu do Petersburga wyciągnie pewno! — rzekł Filip. — Nie odjeżdżaj bez pożegnania z nami, pamiętaj.
— Do Petersburga nie pojadę. Bywajcie zdrowi, bo szczęśliwi jesteście!
Uścisnęli mu wszyscy dłoń i wyszli za nim