Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzeli wszyscy mimowoli na Wacława, a on dodał:
— Czego cię w domu uczą — to prawda!
— Stryju — zagadnął nagle mały Sewerek — a u stryja chłopcy są — tacy, jak my?
— Nie, niema takich — odparł.
— Ja tak i myślałem — poważnie rzekł mały.
— Dlaczego? — spytał.
— Boby ich stryj do domu sprowadził na święta.
— Przestańcie nudzić stryja! — zawołała niecierpliwie Muszka. — Myślicie, że każdy lubi słuchać dziecinnych bredni!
— Dziunia się nie odzywa. Ta najmniej ma do mnie zaufania. A ja słyszałem, że Dziunia ładne wiersze umie i będę prosić o deklamacyę.
Dziewczynka poczerwieniała, a Kazik wtrącił:
— Ja więcej umiem od niej — tylko ona za to lepiej umie śpiewać.
— Urządźcie mi tedy koncert.
— Jeszcze czego? — zaprzeczyła Muszka.
— Proszę bratowę o tę łaskę. Tak rad posłucham poezyi i pieśni. Pozwólcie, proszę.
— Zaśpiewają ci i wyrecytują, ile zechcesz! — odparła Jadwisia. — Ale nie spodziewaj się osobliwości. Umieją stare rzeczy — cośmy recytowali i śpiewali, dziećmi będąc.
— To właśnie chciałbym jeszcze raz usłyszeć! — rzekł cicho. — A ty śpiewasz?
— Uczyłam ich.
— Ja też umiem wiersze! — pochwalił się mały.