Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tną przeszłością dawnoby został ministrem, ale on ministra będzie doradcą, główną sprężyną zarządu — tytułu nigdy nie mógł osiągnąć. Była to rozpacz Saszeńki, powód jej nienawiści dla kraju i religii męża.
Może i on sam cierpiał w duszy nad tem, że jednakże nie opłaciła się w mierze zasług jego wierna służba idei rządowej.
Co prawda, on na szczęśliwego nie wyglądał. Był to człowiek sztywny, zimny, małomówny, nigdy się nie śmiał, niczem się szczególnie nie interesował, nad niczem się nie zapalał.
Po za zajęciem służbowem i urzędowymi stosunkami nie miał poszczególnych przyjaciół. Wieczorami, gdy nie miał winta, ani przyjęć w domu — czytywał w swym gabinecie gazety, lub poważne dzieła historyczne, w kółku rodzinnem rzadko się pokazywał. Zresztą nie było u nich rodziny we właściwem słowa znaczeniu.
Synowie wyemancypowali się zupełnie. Nie chcieli, ani przyjmowali od rodziców żadnej rady, tylko żądali dużo pieniędzy i żyli swoim dworem. Saszeńka została opiekunką różnych dobroczynnych instytucyj miejscowych. Miała wstęp wszędzie i tem tylko żyła, dumna z odznaczenia, cel zazdrości ogólnej.
Nataszę oddano do instytutu, bo matka nie miała czasu i ochoty nią się zajmować. Więc w domu zwykle nikogo nie było.
W wielkiej ciszy mieszkania Wacław spędzał często wieczory, gdy zmęczony się czuł, lub gorzej chory. Zegar wybijał powoli godziny, a on czytał. Czasami zapadał w zamyślenie i długo kartki nie odwracał. Musiał wtedy