Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I uciekł prawie, żeby reszty mocy nad sobą nie stracić.
Przez noc ochłonął, ukrył swe uczucia, i Wacław zastał go zupełnie chłodnym i spokojnym, gdy nazajutrz stawił się w hotelu.
— Jestem na pańskie rozkazy. Proszę określić sumę spłaty, ja z góry na wszystko przystaję. Słusznie i sprawiedliwie Filip w Gródku zostaje jako młodszy, a mojem i mojej żony życzeniem jest, by mu to na jak najdogodniejszych warunkach ustąpić. Zrobimy ze swej strony wszystko, aby babka miała spokojną starość, a oni oboje byt zapewniony. Jesteśmy oboje całem sercem oddani rodzinie, gotowi zawsze z pomocą w potrzebie im pospieszyć, a jesteśmy dzięki Bogu w możności to uczynić, i mielibyśmy im bardzo za złe, gdyby naszego serca i dobrych chęci nie przyjęli.
Tak mówił gorąco, z zapałem, ale nie poruszył Barcikowskiego.
— Powtórzę w Gródku pana słowa — rzekł krótko, i zaraz do papierów się zabrał.
Pojechali do rejenta, i tam spisano potrzebne akta. Wacław był zgodny, uprzedzał wszelkie kwestye sporne, ustępował, zanim mowa była o ustępstwie, interes załatwiał się nadspodziewanie pomyślnie. Skończono na dwudziestu tysiącach rubli — na które Filip miał wystawić weksle pięcioprocentowe, płatne ratami, na najdogodniejszych warunkach.
Nawet wydania tych weksli nie żądał Wacław, i z góry, na słowo Barcikowskiego, że je otrzyma — dał i zrzeczenie podpisał.
Gdy wychodzili od rejenta, pod wieczór już, rzekł do starego:
— Mam nadzieję, że mi pan nie odmówi