Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teraz przyjęcia obiadu, u mnie w domu. Załatwiliśmy interes, bądźmi krewnymi.
Barcikowski chwili tej spodziewał się, był na nią przygotowany, ale po takiej bezinteresowności i ofiarności w interesie ze strony Wacława, mocy nie miał szorstko odmówić.
— Dziękuję panu! odparł. — Ale nie jestem stosownie ubrany i zbyt zmęczony do gościny! Proszę mi wybaczyć, że z zaproszenia nie skorzystam.
Wacław poczerwieniał, ścisnęło mu się serce.
— Dla tak błahego powodu, nie godzi się odmawiać — rzekł zmienionym głosem. — Będę myślał, że pan nie chce być, a sądzę, żem na to nie zasłużył.
Stary z odpowiedzią zwlekał, wreszcie zdecydował się i rzekł:
— Panie Wacławie, odpowiem tedy szczerze. Był pan dziś w interesie człowiekiem delikatnym i honorowym. Uznaję to i dziękuję panu, żeś ich nie wyzyskał i nie skrzywdził materyalnie. Każdemu to powtórzę, żeś pan postąpił z rzadką szlachetnością. Ale do domu pańskiego ja nie pójdę i gościem pana nie będę, bo bym w takim razie politykował z zasadami, od których nam na włos ustąpić nie wolno. Materyalnie usłużyłeś rodzinie, jak najlepszy brat, ale moralnie skrzywdziłeś ją i sponiewierałeś nazwisko — jak najgorszy syn i człowiek. Ani do rodziny, ani do społeczeństwa już nie należysz: twój dom — nie nasz dom, twoje drogi — nie nasze drogi. Muszę panu to rzec dobitnie, jako stary człowiek i imiennik wasz. Odstąpiłeś ty od nas dla szału i karyery — odstępujemy my ciebie dla zachowania