Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję, Waciu, za twoje dobre serce, ale ja przecie zdrowa jestem. Starość tylko się przypomina.
— Starość! Cóż znowu. A babka młodziej od mamy wygląda.
— Naturę ma inną i organizm tęższy. Ja zawsze takie skrzypiące koło byłam. Ale to nic! Wiesz, ręczę, że gdybym stąd wyjechała, tobym się zatęskniła i zagryzła. Ja tu wrosłam jak drzewo — korzeniami. Trzydzieści lat przeżyłam w tym domu, w tym pokoju przemieszkałam. To nie mała rzecz — życie! A ono mi się całe, z dobremi i złemi wspomnieniami w tym pokoju skupia. Tutaj wasz ojciec umarł, tam stoją wasze łóżeczka i kołyska, jak gniazdka i zabawki wasze w tej szafie i ołtarzyk domowy i książki, które kocham, i sprzęty stare znajome. Jabym i dnia nie przeżyła spokojnie bez tych kątów i pamiątek. Dobrze mi tu o zmroku dumać, was widzieć w łóżeczkach i dzień po dniu nizać wspomnienia dawne! Wam się zdaje, że mi smutno i nudno życie zeszło. Ja za nie Bogu dziękuję, bom dla was i wami żyła i ile mocy, spełniła obowiązek! Teraz wypoczywam, mało już wam potrzebna, ot, tylko, by was kochać i modlić się za was! Cała moja robota.
Wyciągnęła rękę i pogładziła go po schylonej głowie.
— Już ja wymodlę, by cię złe myśli opuściły. Nie dam ci się zmarnować!
Westchnął głęboko, ale milczał.
Bał się rozdrażnić ją jakąkolwiek uwagą, a czuł, że nie przekona i przygnębiało go to!
Postanowił milczeć na wszystko.