Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

«Ring of poetry», gniada klacz po «Michiganie» i «Red Maid» — «Simple», mój faworyt i największa nadzieja, ogier trzyletni po «Röder-Fife» i «Gypsy», «Kasztelan Maszkowski…» To ja sam go tak nazwałem — czy dobrze?
— Bardzo dobrze — odparła księżniczka machinalnie.
— Doprawdy? Dziękuję pani! Hurtle, mój dżokej, krzywi się na tę nazwę, bo nie angielska, ale ja przeprowadziłem «Kasztelana». To wprawdzie trochę «commun», ale zrzadka — bywa oryginalne. Słowo daję.
— Zapewne — potwierdziła Iza zapatrzona w łunę.
Złączyli się z towarzystwem.
Pożar ogarnął już niebo i ziemię. Z dymu potworzyły się bure obłoki i wzbijały słupami nad pogodny horyzont. Na ziemi ogień, jak morze spienione, rzucał wściekłe bałwany, fale, bicze płomieni.
Książęcy goście uzbroili się w lornetki i zabawiali przepyszną grą światła i cieni, dowcipkując po francusku.
— Królewski fajerwerk!
— Na cześć nowego pana!
— Wolałbym inne zakończenie dnia — wtrącił baron, tłumiąc ziewanie.
— Naprzykład? — wtrąciła szyderczo księżniczka Lawinja.
— Z kim? — dopowiedział książę Proński.
— Et, pewnie z aktorkami — objaśnił Maszkowski.
Damy zakryły uśmiechnięte usta wachlarzami,