Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Umyślnie nie patrzała na niego i nie nalegała więcej, gdy długo milczał. Może «skurczy serce». Ale on już był oczarowany jej słodyczą i sercem, i nie mógłby jej nic odmówić i zapominając, że kochanie swoje nazwał widmem, zaczął mówić o niem, jak o czemś żywem, bolącem, przenikającem jego istnienie.
Wyznanie przychodziło mu nadzwyczaj trudno z początku; potem, zerwawszy przymus długoletni, płynęło, jak świeża krew z rany, wiecznie żywej. Iza słuchała go ze współczuciem i litością, nie przerywając, i tylko, gdy głos mu się łamał, całowała go serdecznie.
Teraz zrozumiała go i poznała. Kochał subtelnie, po kobiecemu, a dziewczyna wybrana musiała być nad wyraz piękna i nad wyraz delikatna, jeśli jego wyrafinowanych wymagań nie uraziła niczem, jeżeli potrafiła zachować swój obraz w jego duszy dotychczas nietknięty i czysty. I zrozumiała też Iza, że wdanie się matki despotyczne i bezwzględne, upokorzyło go w dumie i godności, uczyniło kochanie to już nietylko potrzebą młodego serca, ale obowiązkiem honoru. Bezwiednie już teraz trzymał się go zawzięcie i to jedno już tylko żyło w nim. Nie darował matce jej postępku, ale i sobie nie darował słabości ówczesnej; czuł się związanym, ale nie był dość silny, aby zobowiązania tego dotrzymać kosztem wszystkich pojęć arystokraty. Dotrzymywał słowa: nie chciał żadnej kobiety innej w Holszy, ale sięgnąć po tę jedną, wybraną, wzdragał się i nie śmiał.
Iza pojęła, że chyba go zmuszą okoliczności: inaczej sam siebie nie zwycięży. Jakoż nie mówił nic o przyszłości, nie miał żadnych celów i zamia-