Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się na galanterji i użył wielkiej wprawy. Potrafi grę urozmaicać i to ci rozpędzi forsowne nudy żałoby.
— Tu es imbécile! — syknęła tupiąc nóżką. — Ja chcę go za męża, a nie dla zabawy. — Ja chcę — rozumiesz?
— Że chcesz go za męża, bardzo wierzę i zgadzam się w zupełności, a raczej nic mi na tem nie zależy i moje błogosławieństwo daję ci z góry! Staraj się tylko, aby w konieczność twej chęci uwierzył Lew — co łatwiej — i księżna matka — co będzie, jak sądzę, trudniej.
Księżna Idalja zagryzła wargi i zdawała się chwilę namyślać.
— Chcę przedewszystkiem wyjechać stąd — powtórzyła powoli. — Mnie ta Holsza zabija — mnie potrzeba naszego świata i powietrza — wiesz, Amadée — Wiednia, salonów, dworu!
— «Kladderadatsch!» — zaśmiał się baron.
— Ach ten Alfred! Pomieszał mi wszystkie szyki. Było rzeczą postanowioną, że przeniesiemy się do dóbr galicyjskich. Mieliśmy zimować w Wiedniu i Paryżu naprzemian. Ach, że ten człowiek nawet w porę umrzeć nie potrafił! A teraz trzeba znów cierpieć.
— Per aspera ad astra! — rzekł sentencjonalnie baron. — Właściwie dotąd nie rozumiem, poco mnie sprowadziłaś tutaj i poco trzymasz tak długo?
— Czemu się nie starasz o Izę? — szepnęła niecierpliwie.
— Czemuż mi tego wcześniej nie powiedziałaś! Ileż ona ma posagu, ta nimfa holszańska?
— Dwakroć!
— Phi — cette misére! Moja droga, mam czte-